Kolejny raz Słowacja na celowniku, jednak tym razem motocykl inny no i pierwsza dłuższa podróż motocyklowa z plecaczkiem - Dagmarą:).
Noclegi na Słowacji zaklepane w pięknym pensjonacie Mayo praktycznie w samym środku niskich Tatr - dolinie Demanowskiej. Dodatkowo w pierwszy dzień nocleg pośredni mieliśmy w schronisku młodzieżowym w Krakowie.
Ale zacznijmy od początku...
Dzień 1 - Chełmno - Kraków
Motocykl zapakowany, wszystkie miejsca bagażowe wypełnione po brzegi, wypucowany, zatankowany, czekający na świt, by ruszyć przed siebie. Startujemy w niedzielę 14 sierpnia z samego rana.
Początkowo pogoda słaba, wilgotno i bardzo duża mgła.
Plan na dzisiaj to dojechanie do Krakowa, gdzie mieliśmy przenocować w schronisku.
Trasa ok 450km uzgodniona z Migdałem, który zaproponował jazdę bocznymi drogami tak, by ominąć zatłoczona i rozkopaną [1]. Wyjeżdżając z Chełmna polecieliśmy na Toruń - Inowrocław - Konin - Turek - Częstochowa -Ojcowski Park Narodowy - Kraków, przejechaliśmy w ten sposób większość Polski dobrymi drogami o dużo mniejszym ruchu.
Pogoda już za Toruniem zaczęła się poprawiać i już od Inowrocławia mamy piękne słońce, ok. 25 stopni, czyli idealna pogoda do jazdy.
Ok 16:00 dojeżdżamy do schroniska w Krakowie, zrzucamy bagaże do pokoju, który mieliśmy już zarezerwowany wcześniej (pokój dwuosobowy - 30zł od osoby + 5zł pościel).
Motocykl zostawiamy przed wejściem pod kamerami, przykrywamy plandeką, a sami po szybkim prysznicu i przebraniu się w lżejsze ciuchy ruszamy na zwiedzanie okolicy:) Schronisko znajduje się na dalekich peryferiach Krakowa (coś jak Fordon w Bydgoszczy) jednak nie zrażeni tym wsiadamy w pierwszy lepszy tramwaj mając nadzieję, że dowiezie nas w regiony centrum. Kilka przystanków i wysiadamy dosłownie 2 ulice od samego centrum Krakowa, na którym skosztowaliśmy pysznych pierogów na regionalnym festiwalu oraz odwiedzamy sukiennice.
Ok 21:00 dojeżdżamy do schroniska i idziemy w kimę.
Dzień 2 - Kraków - Bodice (Słowacja)
Rano pobudka, pakowanie się, ubieranie w zbroje i planowanie kolejnego odcinka do zrobienia.
O 10:00 trzeba opuścić schronisko, więc o tej godzinie startujemy w kierunku przejścia granicznego w Chyżne. W nocy padało, więc przed południem pogoda taka sobie, jednak im bliżej granicy tym robi się coraz ładniej. Dystans nie duży dzisiaj do zrobienia, ponieważ do samego pensjonatu czyli miejscowości Bodice mamy z Krakowa ok 200 km.
Z Krakowa większość trasy lecimy ekspresówką [7] więc raz dwa i jesteśmy na granicy państwa w Chyżne. Przekraczamy granice i od razu odczuwamy, że jesteśmy w innym kraju:).
Zero fotoradarów, kolein, dziur i piękne wijące się drogi w górach.
Najpierw się jedzie w górę licznymi zakrętami, by za chwilę w podobny zakręcony sposób zjechać w dół. Przepiękne trasy i widoki, coraz więcej gór na horyzoncie i dużo zieleni. GPS doprowadza nas do Liptowskiego Mikulasa - Hołowczyc mówi, że nie wie gdzie są Bodice, więc na podstawie papierowej mapy i tego co zapamiętałem z ostatniej wyprawy do Słowacji jedziemy na czuja w głąb doliny Demanowskiej, szukając Bodic.
Już po 2 km znajdujemy kierunkowskaz, jednak numerowanie domów w tym miasteczku jest tak chaotyczne i nielogiczne, że kilka razy musimy przejechać ciasnymi, wąskimi uliczkami osiedlowymi, by odnaleźć nasz Pensjonat. Punkt 13:00 wjeżdżamy na podwórko pensjonatu.
Po przywitaniu z właścicielką, uregulowaniu spraw finansowych i wykupieniu kart rabatowych na liczne okoliczne atrakcje (1 karta tylko 2 euro) rozpakowujemy się w pięknym pokoiku na piętrze, z własną łazienką, lodówką, tarasem, tv, wi-fi, kuchnią z jadalnią wspólną.
Dzień 3 - Tatry - Chopok 2024m (pierwsze wejście)
Pobudka skoro świt, pakowanie, kanapki do plecaka i lecimy w kierunku Doliny Demanowskiej.
Pogoda średnia, mglisto i mokro, jednak w górach pogoda zmienna, więc mamy mamy nadzieję, że się wypogodzi. Motocykl zostawiamy pod wyciągiem, przebieramy i wjeżdżamy pierwszą kolejką do Rovnej Holi, następnie przesiadamy się kolejkę krzesełkową, która wywozi nas do miejsca zwanego Konsky Ogon.
Stąd idziemy już pieszo na sam szczyt Chopok.
Mamy ok godziny drogi. Im wyżej idziemy, tym bardziej mglisto i wilgotno.
Praktycznie nie ma ludzi i idziemy sami.
Wchodzimy na szczyt i trafiamy na chwilę przejaśnienia, mgła obniża się i przebija się słońce, w końcu można było podziwiać piękno gór i dolin.
Nie trwa to za długo, bo po chwili już wracamy do londyńskiej pogody. Krótki odpoczynek, zerknięcie do przewodnika i ruszamy szlakiem czerwonym po grani i następnie schodzimy do kolejki na Rovna Hola.
Taki był plan, jednak troszkę pomyliliśmy szlaki:) i zamiast 2 godzinnej wędrówki schodzimy kolejne 4 godziny. Pogoda cały czas nie rozpieszczała, więc za dużo się nie udało zobaczyć, jednak będąc na dole byliśmy dumni, że daliśmy radę i że jesteśmy już przy motocyklu:)
Wróciliśmy do kwatery przed 17:00, więc postanowiliśmy szybko się przebrać i ruszać do aquaparku,czyli Tatralandii powygrzewać się. Full ludzi, różne baseny o różnych temperaturach, jacuzzi i mnóstwo zjeżdżalni.
Dzień 4 - Słowacki Raj
Ten dzień miał być przeznaczony na zwiedzanie jaskiń, jednakże obudziła nas piękna pogoda, że szkoda by było marnować ją eksploracją pod ziemią. Dlatego zmieniamy plany, pakujemy motocykl i ruszamy do Słowackiego Raju, dokładniej do wioski Podlesok, gdzie zaczyna się większość szlaków tego Parku.
Słowacki Raj jest blisko Wysokich Tatr, wiec mamy do przejechania ok 70 km.
Pakujemy ciuchy motocyklowe do kufrów, motocykl stawiamy na parkingi a sami z plecakiem ruszamy na jeden z najpiękniejszych szlaków o nazwie Sucha Bela.
Dagmara przez chwilę sieje panikę, że nie wejdzie do góry po drabinkach, jednak chwilę później skacze po nich jak kozica:).
Po dojściu do parkingu idziemy na jedzonko regionalne - które niekoniecznie tak ładnie wygląda jak smakuje:) ale postanowiliśmy gdzie to możliwe korzystać i próbować regionalnych specjałów.
Fakt, że można dużą część drogi na Łomnicę wejść szlakiem, jednak po dwóch dniach wędrowania górskimi przełajami postanawiamy zaszaleć i całość drogi wjechać na Łomnicę kolejkami.
Po oblukaniu co i jak wracamy do pensjonatu na zimne piwko - Złoty Bażant wersja Citron:)
Dzień 5 - Spływ Dunajcem
Rano ten sam rytuał co dnia poprzedniego, czyli szybkie śniadanie, kanapki na drogę, wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka i już lecimy w kierunku Wysokich Tatr.
Dojeżdżamy ok 9:30, co się okazuje to wszystkie parkingi zawalone samochodami a kolejka do kas jest na co najmniej 1-2 h stania.
Pogoda piękna, ok 28 stopni, staję w kolejce i powoli powoli się przesuwam do przodu.
Dagmara w międzyczasie idzie się przejść i po chwili okazuje się, że ta kolejka w której stoimy to jest już kolejka do kolejki a nie do kas.
Do kas jest obok dużo mniejsza, wiec Dagmara idzie kupić bilety a ja pilnuję miejsca w kilometrowym wężu ludzi. Jednak nie było dane nam wjechać tego dnia, ponieważ okazuje się, że bilety na sam szczyt są już wysprzedane na ten dzień i można jedynie kupić bilety na jutro na godzinę 15:30 z stacji pośredniej.
Wiec kupujemy bilety na w sumie dwie kolejki za ok 380zl (za nas dwoje).
Pogoda piękna, okolica Wysokich Tatr także urokliwa, więc postanawiamy pojechać ok 100km do Starej Wsi, gdzie są organizowane spływy Dunajcem i możne spłynąć.
Droga prowadzi przez małe, piękne malownicze wioski, jakby tam się czas zatrzymał, rolnicy z widłami, krowy prowadzone drogą czy dziadkowie siedzący na ganku. Dojeżdżamy do jednej wioski za Stara Wsią mianowicie do Czerwonego Klasztoru, gdzie przebieramy się (a że nie byliśmy przygotowani na wodne atrakcje, więc ja płynę na t-shircie i slipach, Dagmara w termoaktywkach), wypożyczamy pontonowy dwuosobowy kajak za 20 euro i spływamy między flisakami Dunajcem jakieś 10-15 km - Fajne bystrza, piękne widoki na 3 Korony i full tratw z turystami, czasem było ich tak gęsto, że wpadaliśmy na siebie próbując ominąć głazy wystające z wody.
Wsiadamy na FJR i szukamy stacji benzynowej, ponieważ już od dłuższego czasu pali się rezerwa i tak jakoś zafascynowany widokami i fajną krętą górską drogą zapomniałem, że za jakieś 20 km skończy się paliwo. Więc kolejne kilometry robimy w napięciu i drobnym niepokoju. Jednak już po ok 8 km udaje nam się znaleźć jedyna stacje w promilu 50 km o nazwie BENZINKA. Tankujemy pod korek, muzyka na uszy, GPS ustawiony na powrót do Liptowskiego Mikulasa i Heja.
Dzień 6 - Łomnica
Dzisiaj musi nam się udać wjechać na Łomnicę. Bilety kupione, więc nie ma wyjścia.
Dojeżdżamy na parking pod górą podobnie około 9:00. Stajemy w tej długiej kolejce wpatrując się w sam czubek góry. Dzisiaj piękna pogoda na górze, zero chmur i 29 stopni.
Czekamy w kolejce ok 1:30 minut, wsiadamy do 4-ro osobowego wagonika i jedziemy do stacji pośredniej na 1600m Skalne Pleso. Stamtąd rusza docelowa kolejka na szczyt.
Po 3 godzinach idziemy powoli w kierunku wejścia do kolejki na szczyt, mocno zniecierpliwieni i podnieceni zarazem. Mamy farta, bo udaje nam eis wsiąść do kolejki, która jechała 30 minut wcześniej i miała akurat dwa miejsca wolne. Do kolejki wchodzi 15 osób, wywozi ona na sam szczyt, gdzie pozostaje się na kolejne 50 minut po których trzeba wsiąść z powrotem do niej i zjechać w dół. Powoli się wspinam na szczyt, Dagmara coraz bardziej przerażona delikatnie wygląda przez okienka kolejki. Ja podniecony i żądny wrażeń i adrenaliny wypatruję na rożne strony.
Po ok 10 minutach jesteśmy na szczycie, wysokość 2700m.
Pogoda ładna, ok 10 stopni i niewielkie zachmurzenie. Przez najbliższe 50 minut chodzimy wąskimi podestami po szczycie Łomnicy wpatrując się w hipnotyzujące szczyty. Tu się oddycha:)
Dagmara dzielnie walczy z lękiem wysokości przesuwając się coraz bliżej barierek nad przepaścią:) Piękny widok:) Stojąc w końcu w tym miejscu nie żałujemy tej kwoty, bo warto zobaczyć taką panoramę na takiej wysokości chociaż raz w życiu. 50 minut szybko mija i musimy zjeżdżać w dół.
Żegnamy się z Łomnicą kupując troszkę pamiątek dla bliskich i machając z motocykla w kierunku szczytu.
Godzina ok 19:00 dojeżdżamy do Centrum Mikulasa i tutaj zaczynają się nasze problemy techniczne.
Jeden zakręt, drugi zakręt i jakoś motocykl bardzo opornie reaguje przy manewrach. Praktycznie objawia się to tak jakbym ja przy zakręcie się przechylał w prawo a Dagmara w lewo.
Chwilę później podjeżdżamy pod market, gdzie mieliśmy zrobić zakupy i zsiadamy. Zdejmuję kask i słyszę ssssssssssssss :( Okazuje się, że mamy kapcia w tylnym kole.
Dziurka na tyle duża, że można spokojnie ją zobaczyć gołym okiem, pompowanie nie ma sensu, bo nie dojedziemy tak nawet 10 metrów, do tego mamy 3 kufry i ok 3 km do pensjonatu.
Jest piątek ok 19:00 trzeba coś załatwić, Dagmara idzie na zakupy bo i tak czy siak w lodówce pusto a ja idę szukać pomocy. Długo nie szukałem, jeden Słowak podchodzi i po krótkiej rozmowie podaje namiary na najbliższa wulkanizację mieszczącą się może z 200m, i to zakład mieszczący się pod domem właściciela, wiec jest szansa na naprawę po godzinach.
Przeprowadzam motocykl i zaczynam rozmawiać z pracownikami, którzy już się zwijali z pracy.
Ogólnie mówiąc olali mnie, twierdząc że jest piątek i już siedzą dwie godziny dłużej niż powinni.
Szef jednak ulitował się i postanowiliśmy zwalić na miejscu koło i zobaczyć co da się zrobić.
Zdjąłem koło i po zdjęciu opony okazało się, że ta dziura, która była widoczna od zewnątrz nie jest od dzisiaj czy wczoraj tylko pewnie od dawna, ponieważ była na niej już łatka założona i to ta łata właśnie puściła.
Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy nie napompowaliśmy powietrza i zobaczyłem, ze w miejscu dziury zaczął robić się już lekki balon - w perspektywie powrotu ok 1000km w dwie osoby i pełnym załadowaniu średnia perspektywa. Ale na tą chwilę nic nie jesteśmy w stanie zrobić.
Daję gościowi 15 euro i wracamy na kolach do pensjonatu. Wieczorem troszkę przeplanowujemy kolejne dni z powodu tej opony - w planach było zwiedzanie Bratysławy oraz aquaparku w Popradzie, jednak to są dość duże odległości wiec nie chcę już kusić losu i następny dzień planujemy w pobliżu, czyli Jaskinie.
Dzień 7 - Jaskinia Lodowa i Wolności
Pogoda cały czas nam dopisuje, ciągle słońce i pod 30 stopni temperatura.
Tym razem śpimy dłużej, ponieważ na jaskinie nie trzeba jechać z samego rana, praktycznie wejścia są co godzinę i są praktycznie ok 4 km od naszej kwatery. Jemy śniadanie i wsiadamy na moto. Jadę powoli cały czas mając w głowie, że nie wiadomo ile ta łata wytrzyma.
Dojeżdżamy najpierw do Jaskini Lodowej. Wspinamy się krętą drużką w lesie prowadzącą do wejścia groty. Wejście wykupujemy łącznie z pozwoleniem na robienie zdjęć (wejście 8 euro pozwolenie na zdjęcia 10 euro ). Czekamy na polskiego przewodnika i już po chwili schodzimy 40 m pod ziemię.
Przemieszczamy się Motocyklem z kilometr i idziemy do kolejnej jaskini Demanowskiej Swobody - Tutaj nie załapujemy się na polską grupę i idziemy ze Słowackim przewodnikiem, dłuższa trasa i moim zdaniem dużo ciekawsza, bardzo dużo różnorodnych stalaktytów, zwisających z sufitu, śliczne kolorowe nawisy, groty, i strumyki. Tutaj nie wykupujemy już pozwolenia na foto, więc wszystkie fotki robimy troszkę z ukrycia:) Jednak nikt tego tak naprawdę nie pilnuje i udaje się zrobić kilka fajnych ujęć.
W drodze powrotnej coraz bardziej jadąc odczuwam ten bąbel na oponie, coraz większe obawy, nie psując humoru Dagmarze i dalszego wypoczynku w głowie obmyślam najgorszy scenariusz i sposoby by do niego nie doszło. Zjeżdżamy z Jaskiń do lokalnej restauracji na lokalne specyfiki.
Następnie wyjeżdżamy kawałek za miasto na jedyny w regiony akwen wodny, gdzie chcieliśmy się wykąpać i poleniuchować troszkę.
Jednak miejsce jakoś nam nie przypadło do gustu więc wracamy do domu.
Dzień 8 - Pożegnalny Grill
Niedziela, jutro planowo z samego rana - 5:00 mieliśmy wyjeżdżać w kierunku domu.
W niedzielę większość czasu leniuchujemy, postanawiamy zrobić również pożegnalnego grilla na lokalnym tarasie, który niestety nie do końca wyszedł, ponieważ zabrakło węgla drzewnego a kiełbaski pieczone na żywym ogniu rozpalonym z leżącego obok drzewa szybko się zjarały.
Wracając z grillowania podchodzę do motocykla i jeszcze raz oglądam dziurę - to co widzę daje mi jednoznacznie do wiadomości, że na tej oponie nie dojedziemy więcej niż 20-50 km.
Dziura zaczęła się powiększać, na zewnątrz zaczęło w tym miejscu rozdzierać oponę i praktycznie widziałem zewnątrz ten flik, który z wulkanizatorem założyliśmy.
Dzień 9 - Chopok (wejście drugie)
Już o 6:30 jestem pod zakładem, ciesząc się, że dojechałem z powietrzem w kole i że ten zakład mi za chwilę pomoże i będziemy zaraz pakować się i wracać do Polski. O 7:00 otwierają zakład i po krótkiej rozmowie i pokazaniu serwisantowi dziury - potwierdza moją decyzję, że na tej oponie się nie dojedzie za daleko i nie ma praktycznie szans jej powtórnie załatać.
Niestety dowiaduję się, że nie mają żadnych używanych i jedynie zamówienie nowej opony, która najszybciej będzie na jutro do południa. Idę do biura i po przedstawieniu oferty opon dostępnych na jutro,wolę dorzucić troszkę więcej niż chciałem i kupić już porządną oponę Michelin Pilot Road 2, która z wymianą, z wyważeniem i pewnie ich prowizja wychodzi mnie ok 250 euro !!
Nie mając zbyt dużego wyboru, zamawiam, wpłacam zaliczkę i zaznaczam, że jutro się zjawię z rana by czekać na kuriera. Dagmara w międzyczasie załatwia u właścicielki pensjonatu możliwość przenocowania kolejnej nocy.
Nie chcemy siedzieć w domu w piękny ostatni dzień na Słowacji i postanawiamy pojechać autobusem w górę Doliny Demanowskiej i w dużo ładniejszą pogodę wjechać na Chopok. I tak właśnie robimy. Łapiemy pierwszy lepszy autobus, następnie wykupujemy podobnie jak ostatnio bilet na dwie kolejki i w nieporównywalnie piękną pogodę wjeżdżamy do Konskiego ogona.
Wstajemy ok 9:00 pakujemy sie w kufry, tak by być przygotowani na szybki wyjazd. Przed 10:00 jestem już w serwisie, niestety nic jeszcze nie dojechało. Wiec czekam kolejne ponad 2 godziny, chodzę w kółko po placu lub siedzę na krawężniku przy motocyklu, niecierpliwie wypatrując jakiegokolwiek kuriera z moją nową oponą. O 11:15 przyjeżdża coś w stylu DHL i wyjmuje jedną motocyklową oponę - to musi być moja, podbiegam do niej i sprawdzam rozmiar, stan i DOT wszystko ok. Szybko bierzemy motocykl na warsztat i wymieniamy oponę.
Dojeżdżam ok 12:00 do pensjonatu, gdzie już czeka Dagmara z bagażami. Pakujemy się, żegnamy z włascicielką i 12:45 wyruszamy spod pensjonatu Mayo z nastawieniem, że dzisiaj wieczorem już spędzimy noc w domu w Chełmnie. Pogoda cały czas upalna, ubrani w termoaktywki i pełne ciuchy motocyklowe topimy się jak świeczki na słońcu.
Do granicy mamy niecałe 100km, kierujemy sie na Chyżne, piękną krętą drogą.
Opona nowa, motocykl załadowany na full, więc ostrożnie wchodzę w winkle, by przykrych niespodzianek nie pojawiło się wiecej.
Raz dwa i jesteśmy po polskiej stronie.
Postanawiamy nie jechać mniej uczęszczaną trasą, tylko walić najszybszą dostępną, autostradami i czymkolwiek tak, by na wieczór dojechać do Chełmna. Z granicy lecimy [7] w kierunku Krakowa, następnie autostrada A4 do Katowic, i dalej już w kierunku Częstochowy. Przystanek robimy praktycznie tylko jeden na tankowanie przed Częstochową. Następnie postanawiamy lecieć dalej główną drogą w kierunku na Łódź. Kawałek przed Łodzią wpadamy w duży korek. Nie mogąc sobie pozwolić na czekanie w nim, a znowu za ciasno by się poprzeciskać tak zapakowany, odbijamy i postanawiamy objechać całą Łódź. Odbijamy na Sieradz, a następnie najkrótszą drogą do Włocławka - Toruń - Chełmno. Jedziemy już 6 godzinę i zmęczenie daje znać, Dagmara z dwa razy mi przysypia a i ja już nie mogę wysiedzieć. Robimy 5 minut przerwy na wypicie kilku energetyków i masaż czterech liter:)
Do Włocławka wjeżdżamy już po zmroku. Tragiczna droga wylotowa z Włocławka w nocy jest jeszcze bardziej niebezpieczna dla motocykla, więc większość trasy lecimy lewym troszkę lepszym pasem. Powoli czujemy już powiew znajomych regionów, z 20 km przed Toruniem widzimy błyskawice na horyzoncie i tracimy nadzieję, że uda się na sucho przejechać ten ostatni odcinek, ale dajemy przed siebie.
Nie obyło się bez kontroli Policji, która po prostu chciała sobie popatrzeć z bliska na motocykl i zadać wiele pytań odnośnie maszyny w stylu 1 z 10 - ciu. Przelatujemy przez Toruń i niestety w Łysomicach ok 22:00 dopada nasz deszcz. Chwilę przeczekujemy pod wiatą na przystanku.
Deszcz jednak cały czas siorpie, pijemy kolejne energetyki i ruszamy ostatnie tego dnia 50 km, końcówka jest już mało przyjemna, zmęczeni, do tego deszcz i noc.
Powoli dojeżdżamy do Chełmna i pod mój dom. rodzinny zajezdzamy ok 23:00. Po 10 h i ponad 700km jestesmy cali i zdrowi na miejscu. Motocykl do garażu, szybka kolacja, wanna i koja:)
Pozostało nam tylko do zrobienia jeszcze ok 130 km do Gdańska, ale postanawiamy zostać jeszcze z dzień - dwa u rodziców i spokojnie wrócić do Gdańska w piątek.
Podsumowując:
Zrobiliśmy 2500km
Budżet (paliwo, atrakcje, żarcie, ubezpieczenia) = 3000 zł (na dwie osoby) + 1000zł na nową oponę
Ilość dni: 10
Ilość zdjęć i filmów = 20 GB
Kolejny raz po powrocie z motocyklowej podróży po Słowacji jestem bardzo zadowolony.
Pogoda wymarzona. Ludzie bardzo mili i pomocni. Ceny przystępne, jedzenie regionalne pyszne.
Pensjonat super. Wielkie uznanie dla Mojej Dagmary, która pierwszy raz jechała na motocyklu w taką wyprawę i wytrzymała 10h drogi powrotnej plus liczne przełamywanie własnych słabości i barier czy to na szczytach słowackich Tatr, czy płynąc w pontonowym kajaku po Dunajcu.
Pierwsza trasa Yamaha FJR - nowe doświadczenia z jazdy na takim dystansie i z takim załadunkiem.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku również będzie okazja zrealizowania kolejnych motocyklowych manewrów po europejskich krajach.
Dla tych, którzy dotrwali w czytaniu do końca, wisienka na torcie, czyli wybrane zdjęcia przeplatane filmami (część w jakości HD) z naszej podróży
ALBUM ZDJĘĆ I FILMÓW
Hary